piątek, 23 stycznia 2015

Estamos a Tulum...

Jesteśmy w Tulum. Dotarliśmy tu z przygodami: najpierw zwiał nam autobus, a pózniej nie daliśmy kierowcy biletu, co jak się pózniej okazało było konieczne, ponieważ pan twierdził, że musi skasować bilet, kiedy rozpoczynamy podróż. Skutek był taki, że musieliśmy zapłacić jeszcze raz:/
W Tulum znaleźliśmy hostel Acadia, który w sumie bardziej przypomina squat niż hostel. Bardzo kolorowe miejsce, z wieloma muralami. Mieszkańcy równie barwni co hostel. Królują dredy i tatuaże, jednak każdy ma iphone'a. Jest basen, mnóstwo hamaków. Wieczorami słychać grę na gitarze, a w powietrzu unosi się zapach dobrze niektórym znany.



Na środku jest ogromny basen. Wszędzie wiszą łapacze snów. Nasz pokój jest dość ubogi. Jest w nim w sumie tylko łóżko, wiatrak i jedna szafka. Jest kilka takich pokojów. Jest też dormitorium, a na dachu śpią ludzie w namiotach. Atmosfera jest serdeczna. Jedynym miejscem, które napawa mnie lękiem jest łazienka ;)



A poza hostelem to wczoraj byliśmy w cenocie, czyli jaskini, która wypełniona jest błękitnokrystaliczną wodą. Jaskinie połączone są ze sobą korytarzami, jednak bez ekwipunku nie wpłyniesz tam. Jest ich bardzo dużo na Yukatanie. R. popływał z rurką, a ja karmiłam żółwie.


Wieczorem zjedliśmy pyszną i przeogromną kolację. Najpierw guacamole, które było najlepszym, jakie dotychczas jedliśmy. I potem wegeburito (ja) i wegefajita ( R.). A wszystko popiliśmy sokiem z papai.
Niestety nadal mamy jetlag i padamy na pysk koło 20, tzn. wczoraj ja padlam, a R. podjął walkę i wytrzymał do 23.
A dziś nowy dzień :)







czwartek, 22 stycznia 2015

W Meksyku...

Właśnie spóźniliśmy się minutę na autobus i mamy 50 min czekania. A mówi się, że punktualność jest domeną Europy. Siedzimy i pijemy kawowe smufi, a ja mam czas napisać jak minęły nam pierwsze dni w Meksyku:)
Kiedy wylądowaliśmy przeszliśmy przez kontrolę celną tzn. ja przeszłam bez sprawdzania... Ba, zostałam wyproszona z hali. Natomiast Rafał został dokładnie sprawdzony. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, pierwsze co poczułam to ciepło i słodki, kwiatowy zapach. Złapaliśmy autobus do Puerto Morales. Mieszkaliśmy w Castita Kinsol. Domek przypominał chatkę zaginionych chłopców z Piotrusia Pana. Kilkupoziomowy, z drewnianym dachem, porośnięty roślinkami z mnóstwem lamp i innych bibelotów. Najbardziej zachwycający był nasz pokój. Z wielkim łóżkiem, antresolą, hamakami, tarasem, kolorowymi poduszkami, świecami i roślinkami powtykanymi do butelek. Niezwykła zbieranina przedmiotów, które nadawały temu miejscu wiele uroku.

Dojechaliśmy wieczorem, więc jedyne na co się zdobyliśmy to zjedzenie quesadillas w pobliskim barku, a potem szybko do łóżka.
Niestety nie ominął nas jetlag i mieliśmy pobudkę o 6... Hmmm... Choć w sumie spaliśmy 10 godzin, więc może to zwykle przespanie;)
Rano poszliśmy na śniadanie. Też quesadillas z fasolą, kukurydzą, papryką i ziemniakami. Bardzo smaczne. Potem udaliśmy się na plażę, która była przepiękna. Czysta, błękitna woda i jasny, drobny piasek. Woda, co najważniejsze ciepła. Wzięliśmy łódź i popłynęliśmy snurkować. Przez moment wahałam się i chciałam zrezygnować, ale lekko drwiące spojrzenie kapitana przekonało mnie do skoku do wody. I warto było. Teraz myślę, że głupotą byłoby zrezygnować. Plywaliśmy grupą i obserwowaliśmy podwodny świat. Piękna rafa i kolorowe ryby. Widzieliśmy wielką barakudę i ryby, które miały około 2 metrów. Na początku trochę panikowałam, ponieważ mieliśmy nie dotykać rafy i bałam się, że niechcący ją dotknę, ale było super... Kolorowo i pięknie :) szkoda, że nie wpadlam na to, aby posmarować sobie mleczkiem tyłek, ponieważ teraz mocno piecze. Na ogół, z powodu niedokładnego nasmarowania, przypiekałam sobie jakies nietypowe miejsce dopiero po jakimś tygodniu, a tu proszę 2 dzień:)
Poźniej poleżeliśmy trochę na plaży i poszliśmy do ogrodu botanicznego, gdzie ścięły nas moskity i tyle. I jeszcze miałam przechodzić przez wiszący most... Most z metalowej siatki na wysokości 10 metrów, gdzie patrząc w dół widać wszystko... Oj to nie dla mnie. Wybrałam drogę w dół schodami, po których się wspięłam:) Generalnie było ok, choć lepiej było zostać na tej bajecznej plaży.


Wieczorem Christina, właścicielka guest house'u, zabrała nas do miejscowej knajpki na kolację. Dzięki jej obecności zjedliśmy pyszne jedzonko. Raczej nie dogadalibyśmy się sami. Zjedliśmy enchiladas w sosie mole. Kiedyś myślałam, że czekolada w daniu głównym to pomyłka, ale muszę zmienić zdanie. Czekolada jest dobra zawsze :) i do tego salbucos, czyli kukurydziane placuszki z sałatą, pomidorami, rzodkiewką, polane śmietaną i kiszoną (tak myślę, że kiszoną, ponieważ smakuje jak pikle) czerwoną cebulą.... Przepyszne! !!
I do tego świeżo wyciskane soki praktycznie ze wszystkich owoców. Do tej pory piliśmy pomarańczowy, grejpfrutowy i mandarynkowy. Do tego bogactwo owoców i warzyw. Co ciekawe, owoce podają z chilli:) jak wszystko zresztą;) jak zjem to powiem jak smakowało ;)
No i jeszcze jedna znakomitość... Na ulicach jest mnóstwo starych garbusków. Przez wiele lat w Meksyku były fabryki VW i stąd tyle ślicznych aut :)
A teraz jedziemy do Tulum....

Chciwość zgubą frajerów...

Miałam o tym nie pisać, ale napiszę :) ten cytat poznałam podczas jednej z rozmów w mojej pracy. Pochodzi z jednej z książek Wiktora Suworowa. Autor odniósł go do opowieści o małym Wici, który sprzedawał na targi arbuzy. Tajniki handlu prezentował mu doświadczony sprzedawca i to właśnie z jego ust padł rzeczony cytat. Oznaczał dokładnie to co myślicie, a więc że chciwość jest zgubą, pewnie nie tylko frajerów. Odkąd go usłyszałam, bardzo polubiłam i zaczęłam aż nadto stosować w moim życiu. 
A teraz chciałabym posłużyć się antprzykładem. Otóż z Londynu do Cancun lecieliśmy za pośrednictwem linii lotniczej Virgin Atlantics. Jest to jeden z pomysłów biznesowych Richarda Bransona, który niewątpliwie ma do tego smykałkę. Pytanie tylko czemu? No właśnie. Jeśli wszystkie jego projekty prowadzone są w ten sposób to nie dziwi mnie ani trochę jego sukces. Linia jest, jak to określi R. "bajerancka". Wszystko dopasowane kolorystycznie. Nie bez znaczenia jest pewnie fakt, że królują moje ukochane fiolety. Począwszy od foteli na sztućcach skończywszy czy świetnych animacjach na temat bezpieczeństwa w samolocie. Chyba pierwszy raz w ogóle ją obejrzałam do końca, ponieważ nie była nudna. Jedzenie pyszne, co prawda mogę wypowiedzieć się jedynie na temat menu wegetarianskiego. Generalnie więcej niż w innych liniach lotniczych i napoje alkoholowe w cenie ;) generalnie miałam poczucie, że właściciel nie oszczędza na podróżnych, a dba o ich komfort. Dużo pomysłów można byłoby uznać za zbędne, ale oddawały uroku. Przeciez mozna zjeść białymi, standardowych, plastikowymi sztućcami, ale bardziej smakuje, kiedy są wymyślne i fioletowe ;) a na sam koniec dostaliśmy pudrowe plastyki z napisami typu "i love you" :)
Od razu się człowiekowi lepiej robi. Poczułam sympatię do Pana Bransona. Pewnie ma na to wpływ rownież fakt, że jest on surferem;) w każdym razie, wydaje mi się, że ten projekt nie powstał na bazie oszczędności czy chęci zachowania więcej dla siebie . Teraz brzmię jak zwolenniczka rozrzutności, ale nie jest to moim celem, choć nie słynnę z oszczędności. Po prostu myślę, że czasem warto dać ludziom więcej, a oni to docenią. Pewnie można powiedzieć, że łatwiej tak postępować, kiedy jest się multimilionerem, ale nie sądzę. Nawet mając takie pieniądze można chcieć więcej i więcej. To kwestia punktu widzenia, a nie posiadanych zasobów pieniężnych.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Znowu w drodze...

Jest styczeń są i wakacje. Tym razem wybieramy się do Meksyku. Ah, cieszę się bardzo. Podróż rozpoczęliśmy lotem do Oslo, gdzie spędzamy kilka godzin w oczekiwaniu na lot do Londynu. Tam nocleg i rano lecimy już do Cancun. Jesli lot minie tak szybko jak Warszawa - Oslo to będzie fajnie. Miałam wrażenie, ze ledwo wystartowaliśmy, a już jestesmy na miejscu. Myślę, że to zasługa sudoku :) Aby usprawniać swój mózg zabrałam je ze sobą i takie najprostsze rozwiązywałam ze 40 min. Chyba niewiele szarych komórek pozostało, ale za go czas minął błyskawicznie. Także 4 sudoku i witaj Cancun :)
Wakacje w styczniu są super. Zimą odczuwam niedobór słońca, a to zdecydowanie pomaga. Słońce, woda, pyszne jedzonko. Czego sięcej trzeba :)?
A że niewiele to tym razem udało mi się spakować bez problemu. Postanowiłam wziąć ze sobą jak najmniej rzeczy. I tak potem nie korzystam, a na garbie nosić trzeba. Więc teraz mam 2 pary japonek, 2 pary szortów, dżinsy na tyłku, koszulek trochę więcej. Nawet kosmetyczkę starałam się ograniczyć do minimum, jednak to okazało się być zdecydowanie trudniejsze;) Nawet 3 książki upakowałam, a bagaż wyszedł 13 kg. Normalnie miałam ze 20. Jedynym wyjątkiem było Maroko, gdzie na 10 dni spakowałam się w bagaż podręczny do ryan aira. Tam naprawdę miałam koszulki, boardshorty i niewiele więcej. Aaa i 2 tomy "Gry o tron", a nie skończyłam nawet pierwszego ;) więc tym razem nie chciałam popełnić podobnego błędu;)
A teraz kończę. Kolejnego posta napiszę spod palmy :D

Postanowień nie będzie....

W nowy rok weszłam żwawym krokiem. Co roku starałam się czynić postanowienia, z których niewiele potem wynikało, a więc tym razem postanowiłam obejść się bez.
Niemniej jednak i tak jest to czas podsumowań i przemyśleń. Czasem myślę, że dobrze, że jest ponieważ można poddać się choć chwilowej refleksji.
Dla mnie był to dobry rok. Dużo się działo, choć życie toczyło się głównie wokół pracy. A poza pracą też się zadziewało. Miałam fantastycznie słoneczny urlop na Sri Lance, spędzałam czas z przyjaciółmi, bardziej oglądałam niż czytałam. Mogę powiedzieć, że był owocny pod względem doświadczeń. 
W najbliższym roku chciałabym również doświadczać, może trochę spokojniej i w większej równowadze, ale nadal. Chciałabym znaleźć czas. Czas dla siebie, przyjaciół, na kawę na tarasie, spacer po lesie i wszystko inne. Wiem, że tylko ode mnie zależy to w jaki sposob nim dysponuję i chyba dlatego jest to taki problem. Kiedyś myślałam, że człowiek nie pracujący na etacie to ten, który ma dużo czasu. I pewnie tak jest, jeśli jest mądry i rozsądny. Jak patrzę na swoją równowagę to chyba się nie zaliczam. Kiedy nie masz etatu to Ty wybierasz, ile czasu pracujesz, a ile poświęcasz na inne rzeczy. I trzeba umieć dobrze wybrać. Tego sobie i Wam życzę w Nowym Roku. Dobrych wyborów.
Nie bez znaczenia jest chyba fakt, że jest 19 stycznia, a ja piszę tego posta z lotniska w Oslo. W końcu mam czas na napisanie noworocznego posta. Zgroza.