piątek, 27 września 2013

O tym, co widziałam w kinie...

Nie wiem czy o filmach chcemy pisać, ale skoro byłam wczoraj w kinie na filmie M. Szumowskiej "W imię...", to napiszę. W sumie wielkie wydarzenie to to nie jest, ale zawsze jakieś;).
 Mnie osobiście film przypadł do gustu, zarówno pod względem poruszanego tematu, jak i świetnej gry aktorskiej. Bohaterem filmu jest ksiądz, o nieprzypadkowym imieniu, Adam, który zostaje przeniesiony do nowej parafii, gdzie pomaga prowadzić ośrodek opiekuńczy dla nastoletnich chłopców. Dość szybko orientujemy się jaka jest orientacja seksualna księdza i jak wiele kosztuje go prowadzenie życia zgodnie z podjętym wyborem. Wątek homoseksualny jest naświetlony bardzo wyraziście, czasem wręcz liczba homoseksualnych mężczyzn, którzy spotkali się w tym akurat miejscu uderza w wiarygodność filmu, ponieważ jest niezwykle mało prawdopodobne, aby w tak małej społeczności było tak dużo osób o homoseksualnej orientacji. Ale to tylko statystyka... Zamysł artystyczny był zapewne inny. Dla mnie to film o człowieku, który toczy nieustającą walkę z samym sobą, z wartościami, które wyznaje, z popędem seksualnym oraz z uczuciem, które odrzuca na rzecz... no właśnie czego? Andrzej Chyra jest bardzo wiarygodny  w odgrywanej przez siebie roli. Jest wiele scen, które pozostają w pamięci, jak choćby scena "spowiedzi" Adama przed siostrą, podczas której obnaża swoje cierpienie i rozterki.... Cierpienie człowieka, który ze wszelkich sił stara się zagłuszyć swoje emocje i uczucia do drugiego człowieka. Człowieka, który stara się żyć zgodnie z normami społecznymi, wypełniać swoją rolę. Usiłującego uciec przed sobą samym. Jak łatwo się domyślić starania kończą się fiaskiem. Dla mnie rozczarowujący był koniec filmu. Chociaż R. się podobał. Może lubię proste rozwiązania, ale liczyłam na to, że bohater wybierze siebie...
Podobały mi się też zdjęcia i klimat utrzymany w filmie, który tworzy m.in. miejscowy sklepik o nazwie "Niagara";).
Generalnie polecam:)
A.

I nic z tego!

Nie mam czasu na mnóstwo rzeczy, uwiera mnie to! A inni ludzie mają lub sprawiają wrażenie, że mają! Pewnie jest to kwestia organizacji albo priorytetów albo FB;). Oto moja lista:
  1. Pamiętnik. Długo pisałam pamiętnik nastolatką będąc (Prawda, A.? Prawda, prawda:) i ja też pisałam, choć nie wiem czy tak do końca spełniały swą funkcję, ponieważ czytałyśmy je sobie nawzajem :D) i od pewnego czasu chodzi mi po głowie myśl o powrocie, nawet kajecik stosowny otrzymałam w prezencie. I nic  z tego! Nie umiem się zebrać, no nijak mi to nie wychodzi. Pojawił się blog, ale to jednak nie to samo - nie umiem pisać o intymnych rzeczach, może się nauczę. Mam też poczucie, że pamiętnik pisze się dla siebie, a bloga dla...? Heh, dla kogo?
  2. Porządek w szafie. Moja szafa to masakra, koszmar i chaos nie do opisania! Kłębowisko czarnych szmat. I tak było zawsze! Od zawsze obiecuję sobie, że zrobię porządek i, co więcej UTRZYMAM!   I nic z tego!
  3. Ustawienie "zdjęcia w tle" na FB;). Po tym możecie mnie zlokalizować, jestem jedyną osobą na świecie, która takiego zdjęcia nie ma;).
  4. Już o tym pisałam- przeczytanie wszystkich książek, zwanych klasyką, które jakoś mi umknęły. To samo z filmami i płytami- np. wyobraźcie sobie, że nie znam płyt The Beatles, ojojoj!
  5. Mycie okien częściej niż 2, 3 razy do roku. Bo ja naprawdę lubię myć okna, idzie mi to sprawnie, nie męczy! To dlaczego zamiast przemyć je raz w miesiącu, zbieram się jak, jak... ja!!!
  6. Wystawienie niepotrzebnych rzeczy na Allegro. Może nie jestem posiadaczką takiej szalonej ilości rzeczy jak A., ale też mam sporo- w przeciwieństwie do pieniędzy;). Buty, których nigdy nie założyłam, tudzież szaliczki, których kolor mi nie odpowiada (bądźmy szczerzy, nie są czarne lub prawie czarne), kilka milionów książek, które mnie nie zachwyciły i na pewno do nich nie wrócę, zdublowane filmy itp. itd. I nic z tego!
  7. Muszę sobie przypomnieć :)! AAA, no przecież robienie weków i przetworów! I używanie kiełkownicy:), a to takie proste i nieskomplikowane, a radości i korzyści mnóstwo!
  8. Kosmetyczka. Bez komentarza.
Wiemy też na co nie ma czasu Maria Peszek
A A.? Zrób swoją listę!

Już robię:) Ja w sumie nie jestem przekonana czy mój problem tkwi w braku czasu czy raczej w nieumiejętnym wykorzystywaniu go albo na chęci zrobienia "wszystkiego", co potem powoduje jedynie frustrację, że znowu się nie udało;) No bo np. na fejsbunia czas się zawsze znajdzie... Co więcej fb stanowi pewnego rodzaju wskaźnik tego jak pracowity miałam dzień. Wracam do domu i R. pyta: jak było w pracy? Odpowiadam: oj ciężko, ciężko, nawet na fb nie miałam czasu wejść;). Ja w pracy nie mam szansy, czasu ani nawet chęci wchodzenia na fejsika, mam obsesję na punkcie mojej pracy i gdy tam jestem szkoda mi czasu na wirtualne aktywności, ale za to w domu, uuuu;) A ja tam lubię przerwy w towarzystwie Fejsbunia :) Ale wracając do tematu. Na co nie mam czasu? Otóż:
  1. na czytanie - i nie chodzi mi już nawet o czytanie dla przyjemności, ale też poczytanie książek "do pracy". Nie czytam tak dużo jak M. i też chyba moja potrzeba wciągania książek nie jest aż tak rozbuchana (WOW, rozbuchana:)!), ale chciałabym znaleźć na to więcej czasu.
  2. na sprzątanie - nie jestem fanką porządków i sterylnych mieszkań, ale z zachwytem patrzę na osoby, które potrafią pięknie uporządkować mieszkania... Dotyczy się to również porządków w ogrodzie. Pokochałam swój ogród, jednak brakuje mi czasu żeby właściwie go pielęgnować. Czasami mam wrażenie, ze żyje on własnym życiem. Ej, ale takie ogrody są najcudowniejsze:)!
  3. na pisanie pamiętnika - przyznam, że też myślałam o powrocie. Ja również pisałam go latami. Później wyprowadziłam się z domu rodzinnego zostawiając go tam i stanowił rozrywkę dla mojej siostry i jej koleżanek;) Choć nie wiem co mogłabym teraz w nim pisać, czasy już nie te, rozterek mniej. A może to objaw tzw. starości? Chęć spisania swego żywota (M. - co Ty na to;)?)
  4. na samorealizację artystyczną - zabrzmiało szumnie, ale chodzi o zwykłe rękodzieło, które bardzo lubię, a nie idzie mi się zebrać- ja lubię najbardziej!!!!
  5. na spotkania towarzyskie - w takim stopniu w jakim bym chciała, czyli częściej niż często
  6. na naukę jazdy na deskorolce:) - szalony pomysł, ale mam na to wielką ochotę!
  7. na porządki w szafkach i szafeczkach...
Jak to piszę to mam coraz silniejsze przekonanie, że nie chodzi o brak czasu lecz rozpieprzanie go na czynności kompletnie pozbawione sensu... Chyba łatwiej byłoby mi napisać co chciałabym robić, a nie robię tego ponieważ; jestem na fb, oglądam niezbyt wartościowe filmy czy programy, siedzę w wannie itd.
A ja nabrałam głębokiego przekonania, że to wszystko wina Fejsbuka!!!! Naprawdę o wszystkie nasze niedobory czasowe obwiniam FB!

wtorek, 24 września 2013

A ja lubię jesień:)

Najbardziej w jesieni lubię to, że oznacza ona koniec lata. Nienawidzę letnich upałów (pragnę to podkreślić, gdyż nienawiść ta jest naprawdę silna i nawet, gdy próbuję znaleźć, wzorem mojej Współblogerki jakieś pozytywy lata- nie potrafię, nie umiem, nie chcę nawet. Jestem naprawdę zacięta w swej nienawiści i niechęci), nienawidzę pędu do aktywnego spędzania wakacji w atrakcyjnych miejscach- w ogóle nie cierpię, gdy ktoś każe mi coś robić, wtedy kiedy robią to inni- dlaczego mam mieć wakacje w lipcu, jak ja chcę w październiku?!!!
Jesień jest taka "wyoutowana", taka z boku trochę i niedoceniona. A to mnie kręci;)
Z działu kulinaria: jesienią są najpiękniejsze stragany warzywne, jest na nich wszystko, co lubię. Jesienią są gruszki:)!
Jesienią są pajęczyny - fascynują mnie.
Jesienią wydają (konstrukcja tego zdania sugeruje, że powinnam dodać kim są ONI, ale jak zbudować to zdanie- wydawane są? ) mnóstwo nowych książek i płyt!
Jesienią może się nic nie chcieć:)i to bez tłumaczenia się, wystarczy jęknąć: "Już jesień, kurde  (albo jakaś inna k....)! Ale mi się nie chce.." i już temat do towarzyskiej konwersacji jak znalazł (a musicie wiedzieć, że w towarzyskiej konwersacji, tzw. "rozmowach o niczym" jestem równie beznadziejna jak w robieniu weków)! I już każdy hipochondryk opowie  tym, jak to strasznie choruje jesienią, jaka ta jesień jest fatalna, wstrętna i zła, ach! I rozmowa o niczym, na korytarzu w pracy- zaliczona, a ja wreszcie czuję się jak jednostka towarzysko atrakcyjna:). Bo jak próbuję prowadzić "small talki" o mojej niechęci do lata, to rozmówcy patrzą na mnie jak na świra.
Jesień ładnie pachnie - nostalgią. Jesień jest łagodna. Jesienią łatwiej o harmonię i równowagę (a do tego w końcu dążę w swym życiu, hehe) - bo lato, wiadomo, pffff, fuj i nie wspominajmy o tym więcej. Wiosną wszyscy ludzie chcą się zmieniać, szczupleć, kolory na głowie nowe mieć, związki tworzyć, miłość życia odnaleźć - wiosna jest gwałtowna (co jak dla mnie jest ewentualnie do zaakceptowania (A co z majem, Moja Droga, tak wielbionym przez Ciebie?:) A. ). No, a zima? Zimą wszyscy są wkurzeni i wściekli, chcą o niej zapomnieć- jak ja o lecie;), więc jaka pora roku jest najlepsza:):):)?!
A i jesienią możemy nosić ciepłe szale i mega wielkie swetry, a jeszcze ciągle trampki- ileż to stwarza stylizacyjnych możliwości:).
Notka o niczym, zdawałoby się...Ale ona jest o podejściu do życia, bo np. w moim życiu- fanki jesieni, właśnie jesienią przydarzają się same dobre rzeczy, serio!
Autumn Song


poniedziałek, 23 września 2013

Jesień, jesień.....

Niełatwy jest los blogerki;). Tematów niby nie brakuje, ciągle coś tam się dzieje, ale pojawiają się wątpliwości: a czy to ciekawe, a czy się nadaje, a czy ktoś przeczyta.... I w sumie brakuje mi odpowiedzi. Nie wiem, ale od czegoś zacząć trzeba, czyż nie:)?
Te rozterki są w sumie dość zbieżne z moim jesiennym nastrojem. Choć dopiero dziś mamy pierwszy dzień tej "wspaniałej" pory roku, która jak dla mnie zwiastuje jedynie to, że będzie coraz gorzej, to nastrój jesiennej deprechy dopadł mnie już wcześniej. Jak śpiewa Kasia Nosowska "jesień trwa szpetnej aury czas"...Cóż, trudno się nie zgodzić. Na początku nie było łatwo sobie z nim poradzić, ale walczyłam dzielnie! Znam go w końcu od lat... Pewnie nie tylko ja, bo z czego tu się cieszyć, kiedy za oknem i zimno i pada na to miejsce w środku Europy... I można tak siedzieć i łamać sobie głowę godzinami, ale najfajniej jednak jest powiedzieć sobie: koniec z tym! Co z tego, że jesień?!? Pora roku jak każda inna, a może i w niej jest coś fajnego. Choć czasem niełatwo to znaleźć... Co mi przyniosła ta kolejna jesień? Jak co roku różnego rodzaju rozkminki egzystencjalne (stara baba, a takiego słownictwa używa;)): co ze sobą począć? A czy na pewno dobrze? A czy nie lepiej byłoby? Co takiego jest w tej jesieni, że przynosi takie rozmyślania? Niby dzień krótszy, więc czasu mniej, ale też i słońca, więc nastrój się obniża i przynosi wątpliwości. I jak sobie z tym poradzić? Aktywuję swój mózg jak tylko mogę, aby zrobić coś, co choć trochę skojarzy mu się z czymś pozytywnym i da kopa w dupsko... Nawet jeśli bardzo się opiera. Posłucham muzyki, którą lubię czy film włączę albo zrobię sobie herbatę z malinową konfiturą...Mniaaaam:)! Niby nic wielkiego, ale wierzę, że z tych małych przyjemności składa się życie:). I staram się sobie ich dostarczać zwłaszcza teraz;).
A dziś zrobiłam porządki w szafie....Ech, liczba posiadanych przeze mnie ciuchów już dawno przekroczyła granice jakiegokolwiek rozsądku (potwierdzam! a porządki i mnie uradowały, bo właśnie siedzę sobie w ciepłym sweterku, który A., wykopała ze swej szafy i ofiarowała właśnie mi- M. ), nie mówiąc już o zdrowym, więc postanowiłam pożegnać się ze wszystkimi rzeczami:
  • w których nie chodzę,
  • które są niby fajne, ale w nich nie chodzę (ciekawe czemu skoro takie fajne:P?),
  • które może kiedyś mi się spodobają, a może "po domu" ponoszę,
  • które kiedyś mi się podobały i to stanowi dla mnie wielką zagadkę... jak? dlaczego?
  • które są zupełnie "nie w moim stylu" jak chociażby kwieciste suknie... czy ktoś mnie kiedyś w nich widział? Nie (i całe szczęście:))), ale są w mojej szafie, a jakże! Damą być, ach damą być;)
  • o których istnieniu zapomniałam, a może nawet nie wiedziałam i jakimś cudem odnalazły się w mojej szafie.... i co więcej! Ktoś przyczepił do nich metki;)!!!
Zostawiłam tylko kilka sentymentalnych... Wiecie, te które miałam na pierwszej randce czy wyjeździe dokądś:). Mówi się, że porządki są wiosenne, a czemu nie mogą być jesienne, kiedy czasu więcej, bo co tu robić kiedy i zimno i pada.... i teraz muszę zrobić coś ze stertą, którą wyrzuciłam z szaf. Wpadłam na pomysł zorganizowania jakiejś garażowej wyprzedaży ciuchowej:) i za tym pomysłem będę podążała. Nie wiem czy dobry, ale zawsze jakiś:). No i jesień ma dużego plusa za DYNIE, które wprost uwielbiam!!! Jeeeee:)!
A. 

niedziela, 22 września 2013

Wegańskie kopytka dyniowe z szałwią....

Przepis ten powstał na bazie innych popularnych w sieci przepisów na kopytka dyniowe i został zmodyfikowany na wegański:)

 

Składniki na 8 porcji:
  • około 1 kg dyni ważonej ze skórką i pestkami
  • 0,75 kg ziemniaków
  • pół kilograma mąki pszennej
  •  5 łyżek mąki ziemniaczanej
  • gałka muszkatołowa
  • chilli
  • sól
  • pieprz
  • świeża szałwia
  • oliwa z oliwek, margaryna sojowa lub masło - ale wtedy żegnamy się z przepisem wegańskim;) 
Dynię obieramy i kroimy w kostkę,polewamy oliwą, a następnie pieczemy koło godziny w temperaturze 200 stopni, aż stanie się miękka. W międzyczasie obieramy ziemniaki i gotujemy w osolonej wodzie.


Następnie ziemniaki ugniatamy tłuczkiem lub innym przedmiotem o podobnym zastosowaniu:). Dynię miksujemy blenderem - w teorii - a w praktyce, jak blendera zabraknie to i praska do ziemniaków się nada. W końcu mieszamy ziemniaki, dynię, mąki. Dodajemy przyprawy w ilościach wedle uznania i całość zagniatamy do czasu uzyskania jednolitej masy.


Później dzielimy ciasto na części i z każdej formujemy wałek, a następnie odcinamy nożem nasze kopytka.


Gotujemy osoloną wodę w garnku i wrzucamy część kopytek. Lepiej gotować mniejsze ilości, żeby się nie posklejały. Jak tylko wypłyną na wierzch to wyławiamy i układamy na talerzu - aby się nie posklejały możemy je delikatnie polać oliwą - ja zrobiłam to mniej delikatnie i M. zdecydowanie protestowała;)
Kiedy mamy ugotowane wszystkie kopytka, na patelni rozgrzewamy oliwę, margarynę czy też masło i jak tylko się roztopi wrzucamy listki szałwii. Smażymy je przez chwilę, aż staną się chrupiące i polewamy kopytka naszym tłuściutkim sosem:)

czwartek, 19 września 2013

Muffinki (wegańskie i z malinami), najprostsze na świecie, a ile radości!





Składniki, na 16 sztuk:
  • 2 szklanki mąki
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • Wiórki kokosowe- trudno powiedzieć, ja lubię sporo, z pół szklanki na   pewno
  • Puszka mleka kokosowego
  • Pół szklanki oleju
  • Maliny, pół pojemniczka (takiego tekturowego)


    I uwaga, czytajcie powoli, bo pogubicie się w zawiłościach tego przepisu:). Otóż: pomieszać suche i mokre składniki (nie fatygujecie się wyciąganiem miksera, starczy łyżka), nałóżcie do foremek (osobiście jestem fanką silikonowych, a nawet nie wiem czy A. też, niech się wypowie, zatem) i do piekarnika nagrzanego do 200°, na około 25 minut. I już!!! Są naprawdę pyszne! Zastanawiam się tylko, z czym je piec, gdy się zakończy sezon na maliny? Jakieś pomysły?
    No to się wypowiem (A.) - silikonowe są najlepsze;) No właśnie! jakieś pomysły?



    No i niestety, bardzo chciałyśmy (my oraz fotograf naczelny i zastępczy:)), żeby zdjęcia były śliczne i estetyczne, ale zdecydowanie bułeczki lepiej prezentowały się "na żywo"...


    niedziela, 15 września 2013

    Piosenka na niedzielę...


    I fink U Freeky !!!! Die Antwoord

    Taaaa, im dziwniej tym lepiej, prawda:)?

    Ketchup z cukinii

    Dzisiaj zaprezentujemy Wam pomysł na ketchup z cukinii. Brzmi podejrzanie? Pewnie! Też tak myślałyśmy, ale efekt jest zaskakujący... Ketchup jest mocno pomidorowy z lekko wyczuwalną nutą curry;). Przepisem tym podzieliła się moja koleżanka z pracy, jednak później znalazłyśmy bardzo podobny na puszce.

    Składniki:
    • 2 kg cukinii
    • 0,5 kg cebuli - dodałyśmy czerwoną
    • 4 spore czerwone papryki
    • 900 g koncentratu pomidorowego
    • 3/4 szklanki octu winnego, najlepiej z czerwonego winka;)
    • 250 g cukru
    • papryczka chilli - dałyśmy jedną małą, ale to już zależy od preferencji smakowych
    • 1,5 łyżeczki pieprzu
    • 1,5 łyżeczki curry
    • 2 łyżki soli
     

    Przygotowanie:

    Cukinię obieramy i ścieramy na tarce o grubych oczkach, paprykę i cebulę kroimy w kostkę. Chilli (bez pestek) kroimy drobniutko.Warzywa solimy i odstawiamy na pół lub na godzinę, aby puściły sok. Następnie odciskamy i wrzucamy wszystko do dużego garnka. Gotujemy około 30 minut do miękkości. Blenderujemy bardzoooo dokładnie, a później dodajemy pozostałe składniki: pieprz, curry, ocet, cukier i koncentraty pomidorowe. Mieszamy i gotujemy jeszcze około 20 - 25 minut na małym ogniu. I gotowe! Teraz przekładamy do słoików i wekujemy:)



     Następnie blenderujemy bardzoooo dokładnie, a później dodajemy pozostałe składniki: pieprz, curry, ocet, cukier i koncentraty pomidorowe. Mieszamy i gotujemy jeszcze około 20 - 25 minut na małym ogniu. I gotowe!
     Teraz przekładamy do słoików i wekujemy:)

    Smacznego:)
    M&A
    A. pisała w liczbie mnogiej, ale ja zdradzę Wam pewien sekret- nigdy nie wykonałam  żadnego przetworu (chyba, że przetworem nazwiemy posiekanie natki tudzież koperku i zapakowanie ich do słoika celem zamrożenia)...Niestety, mam duży lęk przed słowem "wekowanie", robienie przetworów kojarzy mi się z bałaganem, syfem, brudem, zmęczeniem- czyli tym, czego nie lubię w kuchni (i życiu, hehe). Tak więc z ketchupem z cukinii łączy mnie tyle co z Bradem Pittem-  NIC:( Ach!

    Eeee  tam:P też miałam takie obawy do czasu, kiedy nie zaczęłam wekować;) Nic  prostszego! Chociaż przyznam, że wolałabym mieć więcej wspólnego z Bradziem niż z wekami;) O Nim pewnie też jeszcze napiszemy ♥  A.

    wtorek, 10 września 2013

    Surfing po raz kolejny...

    Surfing! Surfing! Będziecie musieli się przyzwyczaić do tego tematu, ponieważ będzie częstym gościem na naszym blogu:). Sport niezwykły, aż trudno opisać, czego dostarcza. Pewnie nie tylko mnie lecz całej rzeszy swych zwolenników i miłośników, ale będę pisała tylko o sobie.... Co czuję, kiedy wchodzę do wody i łapię falę? Mieszankę adrenaliny, endorfin, satysfakcji z walki z żywiołem... To lepsze od czekolady:) (no bez przesady:)!M.)
    A wszystko zaczęło się od pewnego pana o imieniu Andrzej, o którym pewnie kiedyś jeszcze napiszę... Wspomniany Andrzej, który żyje surfingiem był jednocześnie nauczycielem angielskiego bardzo ważnego mężczyzny w moim życiu. Do Niego na pewno też jeszcze wrócę (i ja też, M.;). Z jego opowieści zrodziła się wielka ochota spróbowania i doświadczenia, czegoś o czym ludzie mówią z taką pasją... I stało się! Akurat planowaliśmy majówkę w Portugalii. 

     

    Do planu odkrywania Lizbony dołączył punkt związany z tym tajemniczym sportem. Po kilku dniach spędzonych w mieście siedmiu wzgórz udaliśmy się do słynnego Peniche. Wtedy po raz pierwszy w życiu zobaczyłam ocean i cóż nie będę tego ukrywać - zakochałam się! Zjedliśmy kolację, siedząc na kocyku i popijając portugalskie wino... nie mogąc oderwać oczu od fal. Później odwiedziliśmy małą portową mieścinę o nazwie Porto Covo, gdzie pierwszy raz w życiu przyodziałam piankę i wskoczyłam na deskę...No może z tym wskakiwaniem to przesadziłam;) ale wówczas miałam surferską inicjację - z pomocą czarującego instruktora, udało mi się złapać pierwszą falę....! Juhu!!!Tego uczucia nie da się opisać, ani zapomnieć. Chyba nigdy żaden sport nie dostarczył mi takiego poczucia jedności z żywiołem. Przez ten krótki moment czujesz się jak przedłużenie fali, na której płyniesz.... I ta fascynacja, czy też miłość trwa do dziś... Na razie mam poczucie, że jest nieodwzajemniona, ale pracuję nad tym związkiem:)
    A.






    piątek, 6 września 2013

    O czytaniu.....


    Książki....
    Wiem, że podobno Polacy czytają zbyt mało - na szczęście Polacy bliscy memu sercu czytają sporo, może "nadrabiają" za resztę społeczeństwa. A z drugiej strony, skoro tak mało, to skąd ta popularność książkowych blogów, hmm?
    Ja (M., moja pierwsza, w pełni samodzielna notka:)), od zawsze czytam WSZYSTKO. Literaturę ambitną i zdecydowanie mniej - przynajmniej mogę uczestniczyć w dyskusjach o wyższości Grocholi nad Szwają, mogę też zastanawiać się, skąd u licha popularność tego "Rozlewiska..." i dlaczego wszyscy śmieją się z Coelho - a przecież 99.9 % moich znajomych przeczytało choć jedno jego dzieło - a z dużym prawdopodobieństwem nawet i dwa, np. ja, z pewną dawką masochistycznej przyjemności pochłonęłam ze 4!


    W wakacje (ze względu na charakter pracy - od lat mam długie, zbyt długie wakacje) zawsze mam okres lektur wspominkowych, uwielbiam te dni, kiedy czytam po dwie "stare" Musierowicz (ach, "Idy..." i "Pulpecja" i "Opium...") lub "stare" Chmielewskie - jak dla mnie "Wszystko czerwone" i "Wszyscy jesteśmy podejrzani" i "Całe zdanie nieboszczyka" to klasa najwyższa. Do tej pory pamiętam, jak czytałam to pierwszy raz, jak się śmiałam i nie mogłam się doczekać końca. A z drugiej strony tę pustkę, gdy się skończyło, ech...
    W tym roku czytałam F. Flagg:) Ten urok, styl, klimat... Nie starczyło mi czasu na powtórkę "Ani z Zielonego Wzgórza" i dalszych tomów. Ale nic to! Jeszcze mi się uda:), może w ferie!


    Nie wiem, jak u Was, ale u mnie w domu książki są wszędzie - zobaczycie sami. Pisząc - wszędzie, wcale nie przesadzam:): parapety, korytarz, sypialnia, kuchnia...(no w łazience póki co nie ma ani jednej). Myślę, że jakbym nie kupowała tylu książek byłabym bardzo bogatą osobą:), ale też o ile uboższą! Kupuję ciągle i ciągle coś czytam, a czytam szybko, nie jestem w stanie się spowolnić, niestety!

     

    I cały czas mam niedosyt! Często mi żal, że tylu książek nie przeczytałam, że mam takie braki, że nawet niektórych arcydzieł/ klasyki nie doczytałam bądź mnie znudziły... Często zaglądam ludziom w miejskich środkach transportu przez ramię, a w "gościach" będąc pierwsze kroki kieruję do półki z literaturą:).
    Ostatnio wpadłam na pomysł i zapisuję sobie, co chciałabym przeczytać jako następne, mam na pulpicie folder i jak tylko "wpadnie mi w oko" jakiś tytuł, coś usłyszę, gdzieś przeczytam, to zapisuję. Z wrześniowych już "Papusza" czeka:)! Ach:)!!!!

     

    Ale nie umiem opowiadać o książkach, niestety! Będzie to zapewne miało odzwierciedlenie w pisaniu o książkach. Z czytaniem jest jak z kochaniem, wg mnie...Albo się czuje i wie albo nie! Czasami tak bardzo, bardzo bym chciała opowiedzieć o tym, co czułam, gdy czytałam, ale słowa nijak nie oddają myśli i odczuć. Podziwiam tych, którzy potrafią! Ale o "Papuszy" pewnie coś tam napiszę, jako Blogerka:)! No i o Bator i o Tokarczuk!!!

    niedziela, 1 września 2013

    Curry z dynią i okrą...


    W tej samej „przyczepowej” i skromnie wyposażonej kuchni przygotowałyśmy curry z dynią. Pyyycha! A i niektórzy dodali okrę- bardzo podejrzane warzywo z puszki, smakujące jak miękki korniszon, ale pięknie się prezentujące- ma takie okrągłe pesteczki…Curry naprawdę szybko się robi- nam najwięcej czasu zajęło obieranie dyni(brak ostrego noża), po czym okazało się, że dyni Hokkaido, którą dysponowałyśmy się nie obiera…cóż…


    Składniki:

    • dynia- zaryzykowałybyśmy stwierdzenie, ze każdy typ i rodzaj będzie ok, a obecność skórki zostawiamy bez komentarza. Ale pokroić trzeba i to w kosteczkę:)
    • cebula i czosnek pokrojone drobno
    • imbir fajnie byłoby zetrzeć, ale my obyłyśmy się bez tarki(prawdziwa szkoła przetrwania w kuchni) i pokroiłyśmy w drobniutką kostkę
    • papryczka chilli-  po krojeniu nie dotykajcie oczu ani nosa ani  ran na dłoniach spowodowanych, np. obieraniem dynki tępym nożem. Jak już pokroicie papryczkę chilli musicie zalec na leżaczku i trzymać ręce w górze odpoczywając po tak stresującym wyczynie, dalsze czynności kuchenne przejmuje współautorka bloga albo ktokolwiek chętny :)
    • kontrowersyjna okra z puszki- naprawdę curry nic nie straci na smaku jak pominiecie ten  ważny składnik
    • jedna puszka mleczka kokosowego
    • jedna puszka pomidorów
    • sól, pieprz i najważniejsza przyprawa Tandoori masala
    • oliwa z oliwek
    • my jedliśmy z ryżem Basmati




    Przygotowanie:


    Cebulkę, czosnek i chilli poddusić na oliwie, dodać dynię i imbir. Po chwili zalać pomidorami i mleczkiem. Dusić aż dynia zmięknie. Dodać okrę - lub nie;) i najważniejsze: przyprawy! ale to już do smaku.  Ryż zrobiłyśmy tak: najpierw rozgrzać należy tłuszcz dowolny (nasze curry było wegańskie, więc oliwę z oliwek wykorzystałyśmy, ale w wersji mniej ortodoksyjnej masło sprawdza się świetnie), wrzucić ryż i podprażyć. Następnie podlać go wodą, dodać sól. Ryż ma wchłonąć całą wodę, w razie wyraźnej prośby ryżu- wodę uzupełnić. Jak będzie biały i taki pulchniutki,   i mięciutki, to znaczy, że już!!!! Zjadamy :)









     A oto MY przy pracy: 

    Surfing pasją jednej z nas...

    Dzisiaj odbyły się Polish Surfing Challenge 2013.
    Ludzkie opinie są jak dziurki w &%£$#?$, każdy ma jedną na własny użytek i dlatego przedstawimy Wam relację osoby zafascynowanej surfingiem i tej drugiej, która myśli, że jest obiektywna :P


    W mojej opinii, czyli A. zawody były bardzo emocjonujące, dopisały zarówno pogoda, jak i liczba uczestników. Wiało z siłą 5 w skali Beauforta... Walka trwała do samego końca. Mam nadzieję, że ten fantastyczny sport znajdzie wielu fanów w naszym kraju! No i poznałam Janka Koryckiego , jednego z moich niekwestionowanych idoli:) Dotąd nosiłam jego zdjęcie dumnie na koszulce, a teraz podałam mu rękę i pogratulowałam startu;) Niezwykle udany dzień!

     



    Szczegółową relację znajdziecie tu:Polskie Stowarzyszenie Surfingu

    A teraz relacja M.: To był mój pierwszy żywy kontakt z tym "fantastycznym sportem". Choć nie, wczoraj trochę się napatrzyłam jak moi bliscy przyjaciele- amatorzy, ubrani w obcisłe pianeczki podejmują próby ustania na deskach;). Próby średnio udane, ale naprawdę szacun za wytrwałość, pasję i zaangażowanie. No więc wyprawiłam się (przeszłam 500m) z nimi na te zawody- Mistrzostwa Polski. Hmmm, prawie pusta plaża, kilku zapaleńców- ktoś tam może i siedzi/ leży na desce w wodzie, ale gdzie tu Mistrzostwa??? Siedziałam ze trzy godziny, oczy mi łzawiły (ależ wiało!), rozmaite części ciała drętwiały z zimna, ale byłam równie wytrwała jak Ci wczoraj;) i.. faktycznie, kilka razy zrobiłam woooow:). Podziwiam ludzi, którzy robią coś z pasją i jeszcze robią to dobrze. Z nieprawdopodobną lekkością "łapią fale", wiedzą jak się ustawić, stają na deskach i płyną. NIESAMOWITE:)! Ale będę się upierać, że "oprawa" tego wydarzania nie była imponująca...


    A na koniec - niespodzianka - dopingująca M.


    M&A

    Omlet z cukinią i pomidorkami....

    Składniki na dwa omlety:
    • mała cukinka pokrojona w plasterki;
    • garść pokrojonych na połówki pomidorków koktajlowych;
    • 4 jaja;
    • oliwa z oliwek(olej lub masło jak kto woli);
    • zioła prowansalskie, sól, pieprz, bazylia, rukola, kiełki.

    Przygotowanie:
    Cukinię poddusić chwilkę na oliwie, zdjąć z patelni. Jaja roztrzepać, posolić, wylać na rozgrzaną patelnię. Na masie jajecznej ułożyć cukinię, pomidorki (okrągłym do góry), posypać pieprzem i ziołami. Poczekać aż się zetnie. Podawać z bazylią, rukolą albo kiełkami wg preferencji smakowych:), tak sobie myślimy, że  posypanie parmezanem albo fetą nie zaszkodzi...






     A omlety tak się zaprezentowały:


    Początki bywają trudne....

    Serdeńki,
    w piątek jedna z nas (A.) pomyślała o tym jak to fajnie byłoby mieć bloga. Kilka dni później wyjechałyśmy razem na Hel i podczas rozmowy wyszło, że obie chciałybyśmy mieć bloga i oto jest! Siedziałyśmy w naszej kameralnej przyczepie i postanowiłyśmy robić zdjęcia na bloga, a że akurat gotowałyśmy, to będzie przepis na omlet. Naprawdę da się zrobić pyszny omlet z cukinią, pomidorkami i ziołami, mając do dyspozycji małą patelnię, jedną deskę i żadnej miski:)



    Będzie to blog o życiu, naszych pasjach, tym co nam się podoba, co lubimy a czego nie i przede wszystkim,  co nam smakuje:)!
    M&A