sobota, 25 stycznia 2014

Sri Lanka part. IV

Wczoraj przemieściliśmy się z Anuradhapury do Dambulli. Podróż minęła szybko i sprawnie. Pan kierowca autobusu, biorąc na za Rosjan, włączył film o mistrzostwach świata w sztukach walki, gdzie głównym bohaterem jest właśnie rosyjski więzień. Pan pukał R. w ramię i wskazywał skinieniem głowy w kierunku telewizora. Oboje odnieśliśmy wrażenie, iż fascynacja Lankijczyków filmami sensacyjnymi jest podobna do tej, którą my przeszliśmy po upadku PRLu, kiedy to prawdziwym rarytasem były filmy z Van Damem lub Chackiem Norrisem;)
Dojechaliśmy do naszego guesthouse'u. Trzeba przyznać, ze naprawdę urokliwego, położonego w środku dżungli, z pięknym ogrodem i małpim sąsiedztwem:) 
Zostawiliśmy plecaki i ruszyliśmy dalej. Kierowca tuk-tuka, który odebrał nas z dworca zaproponował, że podwiezie nas do Sigiriyi. Wycieczka trochę droga, jednak zgodziliśmy się. Po drodze napotkalismy słonia, który kąpali się w rzece. Zatrzymaliśmy się i weszłam do niego. Był niesamowity, miał taką grubą skórę o kiedy poczuł, że jest głaskany szukał trąbą właściciela dłoni, a później nadstawiał trąbę do głaskania:)


Potem wdrapaliśmy się na górę, no może nie do końca my, ponieważ ja odpadłam w trakcie...
Kiedy skończyliśmy czekał na nas nasz kierowca i zaproponował wycieczkę do spice garden. Ochoczo się zgodziliśmy, więc zostaliśmy odstawieni na miejsce. Tam miły sprzedawca opowiedział nam o rożnych przyprawach, do czego się ich używa poza kuchnią, jakie jest ich zastosowanie. Podkreślał, że za nic nie musimy płacić, że to rządowe ogrody i wszystko jest "100% natural". Pokazał kilka produktów przygotowanych z tychże roślin min. wydepilował R. nogę szafranowym kremem. Później zabrał nas do małego domku, w którym dwóch panów zrobiło nam szybki masaż. Później z listy specyfików mieliśmy wybrać te, którymi jestesmy zainteresowani. No i przeszliśmy do sklepu. Mieliśmy tylko włożyć wybrane produkty do koszyka i wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że ceny były w dolarach, a nie lankijskich rupiach. I tak przykładowo: 100 ml olejku kokosowego do włosów kosztowało 80 zł, a dzień wcześniej kupiłam olejek do włosów za 6 złotych... Może nie był 100% natural product... A 100 ml olejku jaśminowego kosztowało 150 zł... To drożej niż Chanel. Niesamowite ceny w kraju, w którym dzienne wyżywienie dwóch dorosłych osób mieści się w 20-30 złotych. Oczywiście próbowaliśmy się wykręcić z zakupów, ponieważ mieliśmy poczucie, że ktoś chce zbić na nad niezły interes. Pan był bardzo rozczarowany, jednak podziękowaliśmy. Jeszcze bardziej rozczarowany był nasz kierowca, który zaproponował, że zawiezie nas tam rankiem dnia następnego, jeśli tylko będziemy chcieli...;)
Dzień zakończył się jednak miło pysznym rice and curry, przyrządzonym przez naszą gospodynię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz