poniedziałek, 20 stycznia 2014

O dniu z guinnessem w dłoni...

Drugi dzień spędzony w Dublinie... Siąpiło i padało przez cały dzień, jednak i tak było urokliwie...
Spędziliśmy kilka dni w muzeum Guinessa. Jedno z niewielu, w których nie przysypiałam z nudów. Co prawda, historia piwa nie jest porywająca, ale zawsze to jakaś historia. Najbardziej podobało mi się pomieszczenie, w którym z pojemników przypominających beczki wydobywała się para z zapachem piwa, na rożnych etapach jego przygotowywania... No a jeszcze bardziej: degustacja:) pyszne zimne, aksamitne piwo serwowane na ostatnim piętrze fabryki, z którego rozciągnął się widok na cały Dublin...


Niesamowite były też reklamy piwa. I te telewizyjne, i plakaty. Były tez nagrania wypowiedzi rożnych pracowników związanych z Guinnessem. Przykład świetnego produktu, w który ktoś kiedyś włożył dużo serca. Wiem, ze to "tylko" piwo, ale naprawdę tak myślę. Bez uczciwego zaangażowania i miłości, nie odniesie się takiego sukcesu!


Odkryliśmy też fajną knajpkę Cornucopia, gdzie serwowano tylko wege jedzonko, z uwzględnieniem wegan i witarian. O mało co nie zamówiłam witarianskiej zupy, fuj;) chyba na zupę "nie do końca ciepłą" nie jestem jeszcze gotowa;)


A wieczór zakończyliśmy w pubie (cóż, za zaskoczenie;)), gdzie piwo lało się litrami, a wszystko okraszone było radosną, folkową muzyką:)


Zakochałam się w Dublinie, jak nic! Kupiłam nawet zieloną koszulkę z napisem DUBLIN, choć zwykle tego nie robię. Ba, uważam nawet, że to niezła siara ;)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz