Surfing! Surfing! Będziecie musieli się przyzwyczaić do tego tematu, ponieważ będzie częstym gościem na naszym blogu:). Sport niezwykły, aż trudno opisać, czego dostarcza. Pewnie nie tylko mnie lecz całej rzeszy swych zwolenników i miłośników, ale będę pisała tylko o sobie.... Co czuję, kiedy wchodzę do wody i łapię falę? Mieszankę adrenaliny, endorfin, satysfakcji z walki z żywiołem... To lepsze od czekolady:) (no bez przesady:)!M.)
A wszystko zaczęło się od pewnego pana o imieniu Andrzej, o którym pewnie kiedyś jeszcze napiszę... Wspomniany Andrzej, który żyje surfingiem był jednocześnie nauczycielem angielskiego bardzo ważnego mężczyzny w moim życiu. Do Niego na pewno też jeszcze wrócę (i ja też, M.;). Z jego opowieści zrodziła się wielka ochota spróbowania i doświadczenia, czegoś o czym ludzie mówią z taką pasją... I stało się! Akurat planowaliśmy majówkę w Portugalii.
Do planu odkrywania Lizbony dołączył punkt związany z tym tajemniczym sportem. Po kilku dniach spędzonych w mieście siedmiu wzgórz udaliśmy się do słynnego Peniche. Wtedy po raz pierwszy w życiu zobaczyłam ocean i cóż nie będę tego ukrywać - zakochałam się! Zjedliśmy kolację, siedząc na kocyku i popijając portugalskie wino... nie mogąc oderwać oczu od fal. Później odwiedziliśmy małą portową mieścinę o nazwie Porto Covo, gdzie pierwszy raz w życiu przyodziałam piankę i wskoczyłam na deskę...No może z tym wskakiwaniem to przesadziłam;) ale wówczas miałam surferską inicjację - z pomocą czarującego instruktora, udało mi się złapać pierwszą falę....! Juhu!!!Tego uczucia nie da się opisać, ani zapomnieć. Chyba nigdy żaden sport nie dostarczył mi takiego poczucia jedności z żywiołem. Przez ten krótki moment czujesz się jak przedłużenie fali, na której płyniesz.... I ta fascynacja, czy też miłość trwa do dziś... Na razie mam poczucie, że jest nieodwzajemniona, ale pracuję nad tym związkiem:)
A.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz