piątek, 25 lipca 2014

Dzień czwarty...

Dzisiejszy poranek zaczął się standardowo: sok z cytryny + rewelacyjny shake z pomarańczy, jabłek i nazbieranych dzień wcześniej liści pokrzywy + sałata z pomidorów i awokado. Wszystko tak jak co dzień z tą drobną różnicą, że dziś musiałam iść rano do pracy, a wcześniej chodziłam tylko na kilka godzin... i to spore utrudnienie. Spakowałam przygotowany obiadek do wielgachnej torby, zarzuciłam ją na garba i pobiegłam do pracy.
Wbrew obawom nie było źle. W pośpiechu zjadłam obiad: dynię z gomasio, tajską surówkę z ogórka i przepyszny krem bananowy. Obiad była sycący i dostarczył mi energii na calusieńki dzień pracy. Czułam się inaczej niż zazwyczaj, kiedy to pochłaniam bułkę z jakimś smarowidłem, w pośpiechu, nie czując smaku tego co wkładam do ust. Złoszczę się na siebie, że tak robię, a jednak nic z tym nie robię. Taki detoks pokazuje jakie mamy nawyki żywieniowe, a moje są po prostu fatalne. Nie dość, że nie jadam śniadań. Co ciekawe, głosiłam teorię, że po zjedzonym śniadaniu źle się czuję, a jak pokazuje tych kilka dni - to nieprawda. Czuję się bardzo dobrze, mam więcej energii, nie burczy mi w brzuchu. Po drugie zaczynam dzień od zalania żołądka kawą, która ma mnie obudzić. I faktycznie, budzi, ale na chwilę. No i wypiłam ją tak szybko, że brakuje czasu na poczucie jej smaku. Po trzecie, obiadów też nie jadam. Zapycham się bułkami i tak naprawdę ciągle odczuwam głód. Na początku bałam się, że będę głodna na tym detoksie, a tak naprawdę dawno nie czułam się tak najedzona. Dania są zbilansowane, jest ich dużo i są bardzo smaczne.



A po powrocie przygotowaliśmy przepyszną zupę pomidorową. Naprawdę przepyszną:) i oczywiście zabraliśmy się za obiad na jutro;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz