W Tulum znaleźliśmy hostel Acadia, który w sumie bardziej przypomina squat niż hostel. Bardzo kolorowe miejsce, z wieloma muralami. Mieszkańcy równie barwni co hostel. Królują dredy i tatuaże, jednak każdy ma iphone'a. Jest basen, mnóstwo hamaków. Wieczorami słychać grę na gitarze, a w powietrzu unosi się zapach dobrze niektórym znany.
Na środku jest ogromny basen. Wszędzie wiszą łapacze snów. Nasz pokój jest dość ubogi. Jest w nim w sumie tylko łóżko, wiatrak i jedna szafka. Jest kilka takich pokojów. Jest też dormitorium, a na dachu śpią ludzie w namiotach. Atmosfera jest serdeczna. Jedynym miejscem, które napawa mnie lękiem jest łazienka ;)
A poza hostelem to wczoraj byliśmy w cenocie, czyli jaskini, która wypełniona jest błękitnokrystaliczną wodą. Jaskinie połączone są ze sobą korytarzami, jednak bez ekwipunku nie wpłyniesz tam. Jest ich bardzo dużo na Yukatanie. R. popływał z rurką, a ja karmiłam żółwie.
Wieczorem zjedliśmy pyszną i przeogromną kolację. Najpierw guacamole, które było najlepszym, jakie dotychczas jedliśmy. I potem wegeburito (ja) i wegefajita ( R.). A wszystko popiliśmy sokiem z papai.
Niestety nadal mamy jetlag i padamy na pysk koło 20, tzn. wczoraj ja padlam, a R. podjął walkę i wytrzymał do 23.
A dziś nowy dzień :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz