Zazwyczaj pada wtedy pytanie lub seria pytań, którym towarzyszą zniesmaczona mina, wielkie znaki zapytania w oczach pytającego i kompletny brak zrozumienia lub choćby próby zrozumienia: "Ale jak to, ale choinkę masz? Prezenty sobie dajecie?". Otóż nie! Następnie Ci bardziej zaangażowani brną w temat, próbując mi tłumaczyć: "Ja też do kościoła nie chodzę, ale do stołu usiąść trzeba! To taka tradycja." Otóż nie! "To co robicie?" Żyjemy normalnie: spędzamy czas, bawimy się z dzieckiem, czytamy, chodzimy na spacery, nie wysypiamy się ;).
Pamiętam, że bardzo dużo zaczęłam o świętach i o tym, czy mam potrzebę obchodzenia, myśleć gdy pojawił się mój synek. Zastanawiałam się, jak chcę go wychowywać, co wg mnie ma wartość i jakie ważne rzeczy chciałabym mu przekazać/pokazać. I te kato tradycje nijak nie mieściły się w tym zbiorze. Przede wszystkim ważne dla mnie jest to, żeby Go nie okłamywać i nie stwarzać pozorów, iluzji. Żeby nauczyć go, że nie musi robić różnych rzeczy, "bo tak wypada". A dla mnie, jako osoby niewierzącej te święta są właśnie jakąś totalną wydmuszką, wytworem, nieprawdą. Jeżeli chodzi o ich duchowy wymiar, który pewnie dla pewnej grupy osób istnieje: ja nie rozumiem tej symboliki, bardziej mnie ona śmieszy, a nigdy nie wzruszała. Nie potrafiłabym nawet wyjaśnić Mu o co chodzi, tak dalece jest mi to obcy temat, tak dla mnie daleki i nie mieszczący się w głowie, świadomości. Dlaczego akurat tego dnia ma przywdziać białą koszulę i spędzić wieczór przy stole jedząc i jedząc, i jedząc, potem wręczyć tudzież odebrać prezenty i znowu jeść. Dziś widziałam w TV fragment programu porannego i pewien Pan, który lubi wsadzać kij w mrowisko, pojechał do galerii handlowej i pytał ludzi o święta, np. takie kontrowersyjne, zupełnie zdawałoby się "nie na temat": "A gdzie w tym wszystkim Jezus" i zapytana Pani wybuchnęła śmiechem, śmiała się i śmiała, aż wydusiła z siebie: "Niech pan zapyta moją babcię...". Właśnie na kogoś takiego NIE chciałabym wychować swojego Syna, na hipokrytę.
Często słyszę, że to jest taki czas, który można spędzić z rodziną, taki czas bycia razem i miłości. Zawsze wtedy uderza mnie myśl, że marzę o rodzinie, która zawsze jest razem, zawsze ma dla siebie czas, zawsze okazuje sobie miłość. Póki co moje marzenie się spełnia. Nie potrzebuję martwego drzewa, "ustrojonego" w szkoło i papier, żeby w jego blasku okazać miłość mężowi czy synkowi, nie musze dawać im prezentów 24.12., bo daję bardzo często i bez okazji, nie potrzebuję piec pierniczków w grudniu, żeby poczuć świąteczna atmosferę, bo dziecko moje spędza czas ze mną kuchni każdego dnia, bo tak lubimy.
Obserwuję sobie po cichutku, ze swojego ateistycznego kącika, ludzi, w tym okołoświątecznym okresie i widzę jak wzrasta im poziom złości i agresji. Jak bardzo pobudzone stają się dzieci: czują napięcie rodziców, czekają na coś- nie wiedzą na co. W swojej pracy spotykam się z dużą ilością dzieci i rodziców. W grudniu mamy się zmęczone, blade, mniej zaangażowane w rozwiązywanie problemów swoich pociech, bo cóż tam autyzm czy upośledzenie przy konieczności ulepienia 100 pierogów!!!! I nie jest to taka zwykła złośliwość z mojej strony. Badać miałam małą dziewczynkę, podejrzewaną o któreś z ww zaburzeń, przyjechałam poza godzinami swojej pracy, żeby jak najprędzej całą procedurę zakończyć- a czy mama się pojawiła? "Nie, bo wie Pani, święta...tyle roboty...". Ech, smutne.
To co jeszcze mnie zawsze uderzało, to to, że ludzie tak naprawdę nie lubią tych świąt i przygotowań, i jeżdżenia po rodzinie. Zewsząd słyszę jęczenia, niechęć, opowieści jak nienawidzą kupowania prezentów, że tyle się trzeba "narobić", a nikt tego nie zje, że nie chce im się jechać tak daleko na wigilię, że nie zdążą posprzątać itp.
Jest jeszcze wymiar, nazwijmy go ekologiczny. Te biedne karpie, śledzie, kaczki, gęsi i choinki:(.
Trzy lata temu podjęliśmy decyzję, że nie. Koniec. I tak jest dobrze. Ten zeszłoroczny okres wspominam świetnie, pełen spokój duszy i ciała. Czego i Wam życzę: zawsze! Nie potrzebuję bowiem okazji, żeby dobrze życzyć innym:)!PEACE!
No to teraz ja, A... Przyznam szczerze, że zazdroszczę i podziwiam. Co roku uczestniczę w tej zbiorowej paranoi gotowania i kupowania. Choć pewnie w wersji "light", ponieważ nie organizujemy wigilii lecz korzystamy z zaproszeń. Od lat też rozmawiamy z R. na temat celebrowania tego święta, które w mojej opinii ma wymiar religijny, w Jego - tradycyjny. Pewne elementy tego momentu doceniam, ale z drugiej czy człowiek potrzebuje takiego, z góry narzuconego, impulsu aby spędzić czas z bliskimi. Jeśli tak to dość smutna perspektywa. Mam nadzieję, że jeśli przydarzy nam się jakiś potomek to dokonamy rachunku sumienia i zastanowimy się nad co jest dla nas ważne, a póki co podążmy za tym... :/ Niezbyt to optymistyczne, ale prawdziwe...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz