Listopadowym weekendem wybraliśmy się w podróż na Dolny Śląsk. Tereny nie znane mi jak dotąd (poza kilkoma służbowymi wyjazdami, podczas których pomykałam trasą nie zważając na ograniczenia prędkości;)). Celem wyprawy był Zamek Książ i okoliczne sztolnie... Ja historyczny analfabeta, niewiele o tym wiedziałam, ale R. się nakręcił to mówię sobie "czemu nie? jak będzie źle to najwyżej gdzieś się zaszyję;)". I ruszyliśmy.... Ku mojemu zaskoczeniu było naprawdę fajnie... Sam zamek, jak to zamek, jeśli duchów nie ma to zachwyca nie mniej i nie więcej niż inne...Najsympatyczniejsze były jednak wieczory. Przegadane i doprawione odpowiednią ilością czerwonego wina:) Rozmowy filozoficzne i mniej filozoficzne, trochę o pracy, a trochę o przyjemnościach....
Odwiedziliśmy też rzeczone sztolnie. W sumie całkiem ciekawe doświadczenie, choć bunkry, fortece i inne twierdze wojenne nie do końca mnie fascynują.... To było dość szczególne, ponieważ wydrążone pod ziemią, płynęliśmy też łodzią przez zalany korytarz. No może nie płynęliśmy lecz ciągnęliśmy za pomocą lin zawieszonych nad naszymi głowami... No może, nie ciągnęliśmy, a raczej ciągnęłam ja i jeszcze kilku ochotników;) Trochę mnie cholera brała, ponieważ trzy łodzie zapakowane po brzegi i wszyscy siedzą i podziwiają. Żeby jeszcze było co podziwiać, a tu na prawo skała, na lewo skała! Nie wytrzymałam i pozwoliłam sobie na komentarze o współczesnych galernikach, które zostały puszczone mimo uszu. Za to w drodze powrotnej rozsiadłam się i nie tknęłam liny nawet palcem. A co! Nie to nie;)!
Byliśmy jeszcze nad takim fajnym zalewem, zupełnie nie wiem jak się nazywał...Wiem, wiem, jestem ignorantką... Ale było pięknie, słonecznie, wokół piękne pagórki, drzewa jeszcze kolorowe. Zdecydowanie przyroda zachwyca mnie najbardziej niż zamczyska.
Jak już mówiłam, fortyfikacje wojenne to nie moja bajka, więc kiedy pojechaliśmy oglądać kolejną twierdzę stwierdziłam, że nie wydam kolejnych 15 zł na oglądanie tego cuda;) Zanim się zorientowała R. wraz z kolegą już wędrowali po tych murach.... bez biletów wstępu, oczywiście;)
I tak minął weekend... w sumie nie wiedziałam, ze Dolny Śląsk jest tak urokliwy! Warto wrócić:)
Aaaa!
Zapomniałabym o najważniejszym! Oczywiście podczas wyprawy KUPIŁAM
piękną formę na tartę! Zdecydowanie wyjazd można zaliczyć do udanych:)! I
zjedliśmy pyszne jedzonko w knajpce Od Koochni... Fajne slowfoodowe
jedzonko, z uwzględnieniem potrzeb wegetarian:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz