niedziela, 26 lipca 2015

Tym razem o sprzedawaniu...

Wspominałyśmy już, że obie mamy słabość do robienia zakupów. Oprócz ciuchów, kosmetyków, biżuterii, książek w każdej ilości, A. lubi także wszelkie stare „skorupy”- ozdobne talerze, filiżanki, karafki, a ostatnio bliska była zakupienia porcelanowego nocnika ;). Sami widzicie, że repertuar szeroki, a internety stwarzają tak wiele okazji aby go poszerzać. Dodam jeszcze, że ja uwielbiam kupować „pierdoły”: im więcej drobiazgów (lakiery do paznokci, kolczyki, milion osiemdziesiąt bransoletek ze sznureczków, koraliczków itp.), tym piękniej. Na swoją obroną mogę dodać, że: noszę wszystko i często maluję paznokcie. Jest ze mną taki problem, że bardziej ucieszę się z wisiorka niż nowego np. telewizora...
Więc, oszołomione ilością (acz niekoniecznie zawsze jakością) posiadanych dóbr postanowiłyśmy okazać je społeczeństwu i co nieco na tym zarobić. Przeszperałyśmy szafy, pawlacze i inne zakamarki, A. znalazła ogłoszenie o wyprzedaży garażowej na Wiatracznej.  Chciałabym napisać, że ruszyłyśmy, ale to byłoby zbyt proste. Bo najpierw trzeba podjąć decyzje o organizacji stoiska. Jak to ma wyglądać? Czy jak rozłożymy się na ziemi, to ludziom będzie chciało się schylać? Czy ubrania mają leżeć ułożone kolorami, rozmiarami, czy dziecięce ciuszki razem z dorosłym, no i pytanie zasadnicze: czy należy przypinać ceny? A jak tak, to w jakiś sposób najsprytniej je przymocować? Więc tak: zdobyłyśmy różnymi sposobami: łóżko polowe łatwo rozkładające się (uff…), taki stelaż z Ikei służący koledze, na co dzień za szafę (a ileż dywagacji czy się zmieści do samochodu i jak ustrojstwo rozkręcić hoho…), dwa stoliczki z odkręcanymi nogami, również z Ikei oraz plastikowy, rozkładany fotel. Najbardziej sprawdziło się łóżko i stelaż. Miałyśmy jeszcze wielką paczkę z folią malarską (bo wzięcie koca byłoby zbyt proste), ale to już było kompletnym nieporozumieniem - upał ponad 30 stopni, co tu pisać więcej.
Ceny: dyskusje trwały od poniedziałku do późnych godzin sobotnich. W końca A. zrobiła, a ja nie - wiecie już, kto jest większym leniem. A że lenistwo czasem popłaca, A. swoje ceny zdjęła, po tym, jak doświadczona koleżanka podpowiedziała jej, że ludzie bardziej interesują się przedmiotami „nieocenowanymi” – czy wyobrażają sobie, że są wobec tego bezcenne? Obserwacje nasze, poczynione już w niedzielę wskazują na to, że owszem tak.
Pierwszy sukces: wstałyśmy w niedzielę bardzo wcześnie, ale byłyśmy podekscytowane, więc dałyśmy radę bez większych trudności. Zapakowałyśmy samochód po dach (to nie przenośnia, a fakt) i ruszyłyśmy. Dotarłyśmy na miejsce, byłyśmy jednymi z pierwszych „wystawców”, obok jeszcze miła rodzina dzieckiem i jakaś pani z własnoręcznie szytymi kocykami. Zajęłyśmy świetne miejsce, pod drzewem - opatrzność czuwała nad nami jak nigdy. Było, bowiem nieprawdopodobnie gorąco, gdybyśmy stanęły w innym miejscu, oooj, byłby ciężko. Rozłożyłyśmy stanowisko, spuchłyśmy z dumy i czekałyśmy. Było jeszcze dosyć wcześnie, więc tłumów nie odnotowałyśmy. Koło południa pojawiło się więcej osób. Ludzie podchodzili, oglądali, pytali o ceny. I tu okazało się, że naprawdę im taniej tym lepiej- w sensie, że jak chciałyśmy za coś 5 zł, to zwykle klient pytał czy może za 4…. Naprawdę tylko kilka rzeczy udało się sprzedać za tą cenę, jaką powiedziałyśmy na początku. Rozumiem, że taka jest zasada tych miejsc, że chodzi też o to, żeby się pozbyć z domu rzeczy nieużywanych i że to my decydujemy, że chcemy się tych rzeczy pozbawiać w tym, a nie innymi miejscu, ale czasami trudno było przełknąć fakt, np. za fajną rzecz, w bardzo dobrej jakości, za którą zapłaciło się ponad 100, bierze się złotych 7, po długich pertraktacjach. Rekordzistką była pani, która „wytargowała” bluzkę za złotówkę - A. chciała za nią aż dwa – niech się dobrze nosi ;).
Z ciekawostek: podeszła pani, oglądała książki, które sprzedawałyśmy po 5 zł. Spytała, czy sprzedamy jej za 3 zł, bo księga gruba i córce, której chciała dzieło podarować, zmęczy się ręka! Powiedziałyśmy, że jak taka gruba, to sporo warta, wiec nie. Pani lekko się oburzyła, na koniec spytała jednak czy nie mamy jakiś „harlekinów”, bo ona lubi i kupiłaby nawet za taką wygórowaną cenę. Niestety, nie miałyśmy…Pech! Jeszcze inny pan narzekał, że literatura tylko „babska”, a on poszukuje dzieł o tematyce męskiej - musimy zgłębić ten temat ;). Generalnie, zaskoczyło nas to, że rzeczy, o których myślałyśmy, że są najciekawsze i zostaną natychmiast kupione, nie cieszyły się zainteresowaniem, np. dziecięce ubrania i biżuteria. Chyba największym powodzeniem cieszyły się książki, a podobno społeczeństwo nie kupuje książek - otóż kupuje, ale nie w drogich księgarniach (no, może oprócz mnie ;p).

W sumie udało się sporo sprzedać, a co ważne, mimo pokus niewiele kupić. Ciekawe doświadczenie, szczególnie w zakresie obserwacji ludzkich zachowań i reakcji. Ale tez swoich własnych…w każdym razie było fajnie i w sobotę jedziemy znowu - mądrzejsze zdobyte o doświadczenia.

A to kilka fotek z Oko w Oko, gdzie też się wyprzedawałyśmy ;)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz