środa, 15 lipca 2015

Bez Spinki :)

No i co? Nadeszły wakacje/urlopy/wolne dni czy co tam, komu przysługuje, a zatem…. wolność, radość, muzyka, czyli Kazimiernikejszyn!
Często bywaliśmy na Openerze, warszawskich, a zatem nieodległych dla nas edycjach Męskiego Grania, w sferze moich marzeń pozostawał Jarocin- jeszcze się nie udało, (ale po coś są marzenia), mimo kilku podejść, raz prawie dotarliśmy na OFF… A od zeszłego roku, pozostajemy pod wpływem Dziada, co to lubi grać z Łąkami, o np. tak.
Hasło festiwalu Bez Spinki.  I tak właśnie było: lenistwo, luz, dobra energia, jedzenie i muzyka. Czy potrzeba czegoś  więcej? 
Przyznam się,  że pomimo pewnych chęci i zapewnień i w tym roku, nie korzystaliśmy ze zbyt wielu atrakcji festiwalowych. Nie udało nam się np. sturlać w wielkiej gumowej piłce ze wzgórza - szkoda, bo nasze układy przedsionkowo - proprioceptywne pozostały niedostymulowane, ale nic to! Chłopcy prawie, prawie dotarli na spacer z Paprodziadem, ale jednak wybrali własną trasę spacerową. No, ale nam się udało spotkać z fantastyczną Katarzyną Miller na jej wykładzie pt. „Związki bez spinki”. Jak to powiedział jeden z uczestników: „najmocniejszy punkt programu”. Prawie miał rację, jednak najwidoczniej nie był na koncercie innej Katarzyny - Nosowskiej, ale o tym za chwilkę. Pani Kasia Miller - niezwykła osoba, „lecząca mądrością” jak pięknie powiedziała. Udało jej się stworzyć taką atmosferę, że nie chciało się wychodzić, tylko słuchać i słuchać. Mówiła o rzeczach ważnych w taki sposób, że nie czułam się pouczana, ale obdarzana - moim zdaniem to wyższy poziom wtajemniczenia. Opowiadała o rzeczach trudnych i ważnych, ale bez zadęcia, moralizowania, z dystansem - i widać, że sprawia jej to radość Do tej pory różne myśli, spostrzeżenia, „perełki mądrości” do mnie wracają.
Tak oto: ciekawi ludzie, piękne widoki, atrakcje, ale jeszcze jedzenie! Wcale nie jest o to łatwo, nawet w takim miejscu jak Kazimierz, niestety. Litościwie nie wspomnę o miejscu, w którym poczęstowano nas surowymi pieczarkami, ale na pewno warto odwiedzić Klubojadalnię Przystanek Korzeniowa. Miejsce z klimatem, z dużym ogrodem, w którym ciągle coś się dzieje, gdyż przed lub po można sobie urządzić spacer po wąwozie. My byliśmy w niedzielę i przez ten niewielki lokalik przetoczyła się fala, dosłownie fala ludzi: niektórzy przypadkiem, a inni z pewnością nie pierwszy raz. Warto napisać o pysznych lemoniadach: głogowa, pokrzywowa i lipowa, sporym wyborze piw wszelakich i win, w tym z czarnego bzu (jako średni znawca i żaden koneser muszę napisać, że nie rzuciły mnie na kolana, ale ja się nie znam). Zjedliśmy naprawdę pyszne zupy, ale nie mogliśmy popróbować choćby pierogów, gdyż Właściciele do późna przebywali i sprzedawali swoje wyroby na Festiwalu, więc rano nie do końca byli gotowi na przyjęcie tłumu gości.
Miejsca, które jeszcze odwiedziliśmy i polecamy to na pewno knajpa „U Fryzjerów”, cudna herbaciarnia „U Dziwisza” i kawiarnia „Cafe Faktoria”- choć niektórym jednak zabrakło glutenu w ciastach. No i „Kuchnia i wino”, choć tu mieliśmy małego pecha: przyszliśmy ok. 19 i niewiele wegetariańskich rzeczy pozostało już w karcie, choć te, które udało nam się zjeść były smaczne.
Koncerty! Jak dla nas, ale pozwolę sobie zaryzykować stwierdzenie, że dla większości osób przybyłych Muzyka w osobie Kasi Nosowskiej była tą najważniejszą częścią Festiwalu. Koncert był niezapomniany, niezwykły, energetyczny, był podróżą w czasie. Dużo już napisano o Kasi, trudno zatem uciec od banału, ale to było magiczne wydarzenie. Niezwykłe jak starsze utwory zyskały na brzmieniu w nowych aranżacjach, a teksty nigdy nic nie straciły. Bardzo chciałabym tego koncertu móc słuchać i słuchać, każdy utwór to było wydarzenie.
Jeszcze na pewno fantastycznie energetyczny koncert zespołu Łąki Łan, A. i R. bardzo podobały się Dziady Kazimierskie, Pogodno podobno dało radę również. Podobało nam się również Masala Sound System, którzy naprawdę się starali, choć pod sceną było w porywach, może ze 100 osób…Myślę sobie, że to musiało być niełatwe dla Wykonawców, ale co zrobić, ktoś musiał być pierwszy. Warto odnotować, że tym razem koncerty rozpoczynały się z niewielkim, w sumie poślizgiem. A oczekiwanie można było umilić sobie stojąc w kilometrowej kolejce do toalety - i tu ogromny, przyziemny zarzut do Organizatorów. Niestety, chcąc nie chcąc, każdy skorzystać musiał, a 6 czy 8 niebieskich "domków" na jakieś 1000 osób, to ciut mało, ale następnego dnia chatek już przybyło, więc super :) Podobnie sprawa miała się z jedzeniem: w piątek, gdy frekwencja była najwyższa, bo i Gwiazdy najjaśniejsze, można było zjeść kanapkę z wege pastą lub falafela, o ile komuś starczyło bezpinkowości na stanie w kolejce;). Zresztą Państwo, którzy ową strawę przygotowywali sami byli przerażeni ilością głodnych osób i przyznali, że nie wiedzieli, że będą oni jedynym stoiskiem jedzeniowym. Kolejnego dnia pojawiła się burgerownia.
                 No i tyle, trzeba było wracać do rzeczywistości. Nie będę się rozpisywała nad urokiem Kazimierza, bo tego trzeba doświadczyć. Dla mnie urzekające było to, że w ciągu tych trzech dni widziałam całą masę uśmiechniętych, pogodnych, pozytywnych i naprawdę kolorowych ludzi :)                   


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz